sobota, 18 października 2014

Rozdział I



   Framir umiera. Ludzie powtarzają te słowa przez cały czas. Słyszę je, kiedy biegnę ulicami Minas Tirith. Słyszę, kiedy przewracam się na mokrym bruku. Tłuką mi się w głowie, jakby chciały ją rozsadzić. Nie mieści mi się głowie to, co zrobił wuj. Co chciał zrobić Faramirowi. Nie potrafię wyrzucić z myśli tego szaleńczego błysku w jego oczach, który zauważyłam, gdy ostatnio go widziałam.
   Gdy dobiegam do Domów Uzdrowienia, jestem mokra od potu. W drzwiach stoi grupa ludzi. Ruszam w ich kierunku, ale nagle ktoś wpycha mnie w pobliskie krzewy. Wiedziona impulsem, mam już wyciągnąć nóż, kiedy nerwowy szept uświadamia mi, z kim mam do czynienia:
- Pani, tam jest twój ojciec- mówi Bergil jednocześnie zmuszając mnie do okrążenia budynku.
   Dlaczego to takie ważne? Ponieważ ojciec myśli, że siedzę „bezpiecznie” w Dol Amroth. Z tym, że teraz nigdzie nie jest naprawdę bezpiecznie. Od kilku dni śpię u Ioreth w domu.
    Gdy docieramy pod jakiś okno, Bergil  ściska pokrzepiająco moją dłoń i biegnie w stronę pobliskich domów. Przerwane przez niego na chwilę smutne myśli wracają. Zaglądam przez okno. Serce mi się ściska na widok kuzyna. To niesprawiedliwe. Najpierw Boromir, teraz on.
  Ioreth krząta się po pomieszczeniu, czasem spoglądając wyczekująco w stronę drzwi.  W głębi korytarza powstaje jakieś zamieszanie. Do pokoju wchodzi czarodziej, Strażnik, mój ojciec i osoba, której widoku nigdy chyba  nie zapomnę. Jest wysoki, ma jasne włosy, poszarzałą ze zmęczenia twarz o rysach charakterystycznych dla Rohirrimów. Ale moją uwagę najbardziej zwracają jego oczy: smutne, pełne bólu i poczucia winy. Z miejsca odgaduję, że musi to być Eomer, od kilku godzin król Rohanu. Wszyscy koncentrują swoją uwagę na Faramirze, tylko on przez moment rozgląda się po pokoju. Prawie mdleję, kiedy jego wzrok pada na okno, a tym samym na mnie.  I to wcale nie jego spojrzenie wywołało u mnie ten stan, ale świadomość, że ktoś odkrył mój sekret. Ledwo dostrzegalnie kręcę głową, wiem że mam prośbę wypisaną na twarzy. Eomer jak gdyby nigdy nic odwraca się i wychodzi z pokoju. Jak się domyślam, idzie do siostry.
   Ponownie koncentruję się na Faramirze i z szeroko otwartymi oczami patrzę, jak Strażnik go uzdrawia. I nagle dociera do mnie sens wierszyka, który Ioreth bezustannie powtarza: ręce króla uzdrawiają. Na moich oczach Faramir odzyskuje przytomność i zaczyna rozmawiać z królem. Okno jest zamknięte, więc nic nie słyszę.
   Po chwili wszyscy wychodzą, a Ioreth ukradkiem podkrada się do okna i otwiera je na oścież, żebym mogła wejść. Błyskawicznie przerzucam nogi przez parapet i wchodzę do pokoju. Podchodzę do kuzyna. Śpi, więc nic tu po mnie. Razem z Ioreth idę do kuchni. Z jej okien widzę, że ojciec opuścił już budynek, na ścieżce widać jego połyskującą zbroję. Odkąd tu jestem, zajmuję się roznoszeniem świeżej  wody po pokojach. Ioreth utrzymuje, że to niezwykle ważne zadanie, ale ja wiem, że najzwyczajniej w świecie boi się, że kogoś otruję. Bezmyślnie krążę po pokojach i dolewam wody do kubków, aż w końcu trafiam do pokoju Eowiny. Podobnie jak Faramir, śpi, a brat siedzi obok, trzyma ją za rękę. On też przysypia. Kiedy dotykam jego ramienia, zrywa się na równe nogi i wytrąca mi dzban z ręki. Naczynie z głośnym brzękiem upada na podłogę, a nasze spojrzenia równocześnie kierują się na chorą. Eowina jednak jest tak zmęczona, ze tylko układa głowę w innej pozycji i śpi dalej.
- Przepraszam- mówi, pomagając mi pozbierać kawałki naczynia.- Nawyk osoby spędzającej życie na stepie.
- Powinieneś się przespać, Wasza Wysokość. Nie pomożesz jej, siedząc tu prawie nieprzytomny.
- To samo tyczy się ciebie, pani.
Robię się ostrożna. Czy on coś wie?
- Nie jestem żadną panią- mówię pośpiesznie, chociaż wcale nie tak pewnie, jak bym chciała.
Eomer unosi brwi i uśmiecha się. Trochę złośliwie, jak na mój gust.
- Doprawdy? Myślę, że książę Imrahil by się z tym nie zgodził
Muszę mieć naprawdę dziwną minę, bo po chwili dodaje:
- Jesteś dość podobna do ojca, pani.
Gdy po chwili dochodzę do siebie, mówię już twardym zdecydowanym głosem:
- Już ci mówiłam, Wasza Wysokość, że nie jestem żadną panią! A co do księcia Imrahila, to z całą pewnością nie jest on moim ojcem.
- Lothiriel, to ty?
   To Faramir. Zapomniałam, że stoimy pod jego pokojem. Eomer podaje mi zebrane odłamki i wraca do siostry. Oczywiście nie powstrzymuje się przed obdarowaniem mnie kolejnym złośliwym uśmiechem.
   Oddaję odłamki przechodzącej dziewczynie i wchodzę do pokoju kuzyna.
- Jak się czujesz?
- Zaskakująco dobrze, ale nie daje mi spokoju, co ty tu właściwie robisz.
- Staram się nie rzucać ojcu w oczy.
Faramir śmieje się krótko, ale widzę, że nawet to go męczy.
- Szczytny cel, ale nie podoba mi się, że tu jesteś. Nie będziesz tu bezpieczna.
No nie, znowu to samo. Dlaczego on i ojciec muszą mieć takie same poglądy?
- A w Dol Amroth niby będę? Myślisz, że nie umiem o siebie zadbać?
- Tego nie powiedziałem-odpowiada i na chwilę między nami zapada cisza.- Od jak dawna tu jesteś?
- Od tygodnia, może trochę krócej.
- Domyślam się, że nie masz zamiaru przyznać się ojcu, że tu jesteś.
- I tu się mylisz. Zrobię to. Ale za chwilę.
   Rozmawiamy jeszcze przez chwilę, a potem Faramir zasypia. W wyjściu natykam się ponownie na Eomera. Razem przechodzimy przez alejkę i każde idzie w swoją stronę. Nagle, jak z pod ziemi wyrasta przede mną ojciec we własnej osobie.
- Lothiriel?!
- Ojcze spokojnie, wszystko ci wytłumaczę…
- Co ty tu robisz?!
Oglądam się za siebie. Eomer stoi kilka metrów dalej. Ze swojego miejsca widzę, że ledwo powstrzymuje śmiech. To oczywiste, że wszystko słyszał…
________________________________________
No proszę, jest rozdział pierwszy. Jakoś udało mi się go napisać :)