Framir umiera. Ludzie powtarzają te
słowa przez cały czas. Słyszę je, kiedy biegnę ulicami Minas Tirith. Słyszę,
kiedy przewracam się na mokrym bruku. Tłuką mi się w głowie, jakby chciały ją
rozsadzić. Nie mieści mi się głowie to, co zrobił wuj. Co chciał zrobić
Faramirowi. Nie potrafię wyrzucić z myśli tego szaleńczego błysku w jego
oczach, który zauważyłam, gdy ostatnio go widziałam.
Gdy dobiegam do
Domów Uzdrowienia, jestem mokra od potu. W drzwiach stoi grupa ludzi. Ruszam w
ich kierunku, ale nagle ktoś wpycha mnie w pobliskie krzewy. Wiedziona
impulsem, mam już wyciągnąć nóż, kiedy nerwowy szept uświadamia mi, z kim mam
do czynienia:
- Pani, tam jest twój ojciec- mówi Bergil jednocześnie
zmuszając mnie do okrążenia budynku.
Dlaczego to takie
ważne? Ponieważ ojciec myśli, że siedzę „bezpiecznie” w Dol Amroth. Z tym, że
teraz nigdzie nie jest naprawdę bezpiecznie. Od kilku dni śpię u Ioreth w domu.
Gdy docieramy pod jakiś okno, Bergil ściska pokrzepiająco moją dłoń i biegnie w
stronę pobliskich domów. Przerwane przez niego na chwilę smutne myśli wracają.
Zaglądam przez okno. Serce mi się ściska na widok kuzyna. To niesprawiedliwe.
Najpierw Boromir, teraz on.
Ioreth krząta się po
pomieszczeniu, czasem spoglądając wyczekująco w stronę drzwi. W głębi korytarza powstaje jakieś
zamieszanie. Do pokoju wchodzi czarodziej, Strażnik, mój ojciec i osoba, której
widoku nigdy chyba nie zapomnę. Jest
wysoki, ma jasne włosy, poszarzałą ze zmęczenia twarz o rysach
charakterystycznych dla Rohirrimów. Ale moją uwagę najbardziej zwracają jego
oczy: smutne, pełne bólu i poczucia winy. Z miejsca odgaduję, że musi to być
Eomer, od kilku godzin król Rohanu. Wszyscy koncentrują swoją uwagę na
Faramirze, tylko on przez moment rozgląda się po pokoju. Prawie mdleję, kiedy
jego wzrok pada na okno, a tym samym na mnie.
I to wcale nie jego spojrzenie wywołało u mnie ten stan, ale świadomość,
że ktoś odkrył mój sekret. Ledwo dostrzegalnie kręcę głową, wiem że mam prośbę
wypisaną na twarzy. Eomer jak gdyby nigdy nic odwraca się i wychodzi z pokoju.
Jak się domyślam, idzie do siostry.
Ponownie
koncentruję się na Faramirze i z szeroko otwartymi oczami patrzę, jak Strażnik
go uzdrawia. I nagle dociera do mnie sens wierszyka, który Ioreth bezustannie
powtarza: ręce króla uzdrawiają. Na moich oczach Faramir odzyskuje przytomność
i zaczyna rozmawiać z królem. Okno jest zamknięte, więc nic nie słyszę.
Po chwili wszyscy
wychodzą, a Ioreth ukradkiem podkrada się do okna i otwiera je na oścież, żebym
mogła wejść. Błyskawicznie przerzucam nogi przez parapet i wchodzę do pokoju.
Podchodzę do kuzyna. Śpi, więc nic tu po mnie. Razem z Ioreth idę do kuchni. Z
jej okien widzę, że ojciec opuścił już budynek, na ścieżce widać jego
połyskującą zbroję. Odkąd tu jestem, zajmuję się roznoszeniem świeżej wody po pokojach. Ioreth utrzymuje, że to
niezwykle ważne zadanie, ale ja wiem, że najzwyczajniej w świecie boi się, że
kogoś otruję. Bezmyślnie krążę po pokojach i dolewam wody do kubków, aż w końcu
trafiam do pokoju Eowiny. Podobnie jak Faramir, śpi, a brat siedzi obok, trzyma
ją za rękę. On też przysypia. Kiedy dotykam jego ramienia, zrywa się na równe
nogi i wytrąca mi dzban z ręki. Naczynie z głośnym brzękiem upada na podłogę, a
nasze spojrzenia równocześnie kierują się na chorą. Eowina jednak jest tak
zmęczona, ze tylko układa głowę w innej pozycji i śpi dalej.
- Przepraszam- mówi, pomagając mi pozbierać kawałki
naczynia.- Nawyk osoby spędzającej życie na stepie.
- Powinieneś się przespać, Wasza Wysokość. Nie pomożesz jej,
siedząc tu prawie nieprzytomny.
- To samo tyczy się ciebie, pani.
Robię się ostrożna. Czy
on coś wie?
- Nie jestem żadną panią- mówię pośpiesznie, chociaż wcale
nie tak pewnie, jak bym chciała.
Eomer unosi brwi i uśmiecha się. Trochę złośliwie, jak na
mój gust.
- Doprawdy? Myślę, że książę Imrahil by się z tym nie
zgodził
Muszę mieć naprawdę dziwną minę, bo po chwili dodaje:
- Jesteś dość podobna do ojca, pani.
Gdy po chwili dochodzę do siebie, mówię już twardym
zdecydowanym głosem:
- Już ci mówiłam, Wasza Wysokość, że nie jestem żadną panią!
A co do księcia Imrahila, to z całą pewnością nie jest on moim ojcem.
-
Lothiriel, to ty?
To Faramir. Zapomniałam, że stoimy
pod jego pokojem. Eomer podaje mi zebrane odłamki i wraca do siostry.
Oczywiście nie powstrzymuje się przed obdarowaniem mnie kolejnym złośliwym
uśmiechem.
Oddaję odłamki
przechodzącej dziewczynie i wchodzę do pokoju kuzyna.
- Jak się czujesz?
- Zaskakująco dobrze, ale nie daje mi spokoju, co ty tu
właściwie robisz.
- Staram się nie rzucać ojcu w oczy.
Faramir śmieje się krótko, ale widzę, że nawet to go męczy.
- Szczytny cel, ale nie podoba mi się, że tu jesteś. Nie
będziesz tu bezpieczna.
No nie, znowu to samo. Dlaczego on i ojciec muszą mieć takie
same poglądy?
- A w Dol Amroth niby będę? Myślisz, że nie umiem o siebie
zadbać?
- Tego nie powiedziałem-odpowiada i na chwilę między nami
zapada cisza.- Od jak dawna tu jesteś?
- Od tygodnia, może trochę krócej.
- Domyślam się, że nie masz zamiaru przyznać się ojcu, że tu
jesteś.
- I tu się mylisz. Zrobię to. Ale za chwilę.
Rozmawiamy jeszcze
przez chwilę, a potem Faramir zasypia. W wyjściu natykam się ponownie na
Eomera. Razem przechodzimy przez alejkę i każde idzie w swoją stronę. Nagle,
jak z pod ziemi wyrasta przede mną ojciec we własnej osobie.
- Lothiriel?!
- Ojcze spokojnie, wszystko ci wytłumaczę…
- Co ty tu robisz?!
Oglądam się za siebie. Eomer stoi kilka metrów dalej. Ze
swojego miejsca widzę, że ledwo powstrzymuje śmiech. To oczywiste, że wszystko
słyszał…
________________________________________
No proszę, jest rozdział pierwszy. Jakoś udało mi się go
napisać :)