sobota, 14 marca 2015

No hej...

Może zacznę tak: nie bijcie, nie bijcie, nie bijcie! Wiem, że już długo nic nie dałam, ale mam usprawiedliwienie: LICEUM. Ciągle jakieś sprawdziany, kartkówki, odpytywania i durny biznesplan na podstawy przedsiębiorczości. Dodam coś, obiecuję, ale nie wiem kiedy. Tyczy się to wszystkich moich blogów ;)
Tak więc jeszcze raz przepraszam. Trzymajcie się ciepło
Ola :*

sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział III



  Wróć w jednym kawałku .Nie mogłam tego gorzej załatwić. Stoję na murach i patrzę, jak się oddalają. Czy kiedyś jeszcze ich zobaczę? Trzymam się myśli, że wygrają, że wszystko skończy się dobrze.
   W Minas Tirith przez kilka dni panuje niepokój. Nieliczni pozostali co chwila spoglądają na wschód. Żadnych wieści. Nerwowość udziela się i mnie. Nie mogę znaleźć sobie miejsca. Większość ludzi opuściła już Domy Uzdrowień. Została Eowina, ale najczęściej rozmawiała z Meriadokiem lub, co mnie zdziwiło, z Faramirem.
   Po jakimś czasie mój kuzyn opuszcza Domy i wraca do obowiązków. Zaczynam mu pomagać, bo z dnia na dzień miasto znowu robi się ludniejsze. Mimo, ze wojna wcale się nie skończyła, wracają kobiety starcy i dzieci. Wiele z dzieci uświadamia sobie, że ojcowie odeszli na zawsze. Matki chodzą po ulicach z zaczerwienionymi oczami i starają się normalnie funkcjonować. Są też tacy, którzy lękają się o bliskich, boją się podzielić los wdów i sierot.
   Gdy atmosfera jest tak gęsta, że prawie się w niej dusimy, przybywa posłaniec. Jestem sama, Faramir gdzieś poszedł. Gdy przekazuje mi wieści o  zwycięstwie, patrzę na niego jak na wariata.
Że niby wygraliśmy?
Przeżyjemy?!
- Mo… Możesz odejść.
- Wszystko w porządku, pani?
- Tak, tak- mówię z roztargnieniem i już mnie nie ma.
   Muszę znaleźć Faramira. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to Domy Uzdrowienia. Biegnąc przez miasto, słyszę ludzi, którzy śpiewają, śmieją się i płaczą ze szczęścia. Powoli wchodzę do  ogrodów i mało nie przewracam się na Bergilu.
- O co chodzi?
- Przysyła mnie Ioreth. Dziś rano przybyła kolejna grupa mieszkańców. Przyprowadzili ze sobą dwoje dzieci. Ioreth stwierdziła, że będziesz coś wiedzieć na ich temat.
  To muszą być dzieci tego biedaka, który zmarł na moich oczach. Nie zdążył mi nawet powiedzieć, jak mają na imię..
   Gdy docieramy do domu Ioreth, zauważam dwie szczupłe postacie. Chłopczyk jest  dość wysoki jak na swój wiek, ma ciemne włoski, a wielkie oczy są koloru nieba. Podobnie jest z jego siostrą, malutką dziewczynką, której włoski sterczą na wszystkie strony, bo są za krótkie, by zapleść je w warkocz. Nie mam wątpliwości: to są jego dzieci.
  Gdy podchodzę chłopiec pyta:
- Proszę pani, gdzie jest tata?
Coś ściska mnie za serce. Jak mam mu powiedzieć, że właśnie został sierotą i musi zająć się siostrą? Patrzę bezradnie na Ioreth, ale ona tylko kręci głową.
- Powiem ci potem, najpierw musisz coś zjeść.
- A tata zje z nami?
Nie odpowiadam. Biorę dziewczynkę na ręce i prowadzę chłopca do środka.
- Jak masz na imię?
- Eryn, a to jest Lea.  
Dzieci jedzą, aż im się uszy trzęsą. Potem prowadzę je do łóżek. Lea zasypia od razu, ale Eryn jeszcze długo wierci się, nie mogąc zasnąć.
- To prawda, co ludzie mówią?
- A co mówią?
- Że jesteśmy sierotami. To znaczy ja i Lea. A nie jesteśmy, bo tatuś żyje, tylko jest na wojnie, a jak wróci, to kupi mi konia. Obiecał.
   To jest ponad moje siły. Czemu ja się tym właściwie zajmuję? Moje miejsce jest w Dol Amroth, z daleka od następstw wojny. Mój ojciec i bracia żyją, Faramir wyzdrowiał, więc czemu przejmuję się jakąś dwójką maluchów, które los potraktował, jak potraktował?
   Bo sama wielokrotnie mogłam być na ich miejscu. Mamy coś wspólnego: wiemy, jak to jest żyć bez matki, z samym ojcem. Ale im nawet ojca odebrano.
   Tylko dlaczego ja mam informować pięciolatka, że jego tata nie wróci, że nie kupi mu konia, że nie zabierze do domu?
   Bo jego ojciec prosił mnie, abym zajęła się nimi. Dlatego siadam i biorę Eryna na kolana. Patrzy na mnie wielkimi, niebieskimi oczyma. Odpędzam myśl, że za chwilę wypełnią się łzami. Przytulam go do siebie, kładzie mi główkę na ramieniu. Ioreth staje w drzwiach patrzy na mnie ze współczuciem. Wzrokiem proszę ją, aby wyszła.
- Erynie… Twój tata nie wróci.
- Wróci. Obiecał.
- Bardzo chciał, ale nie mógł.
- Tak, bo poszedł pod Mordor- nawet w ustach dziecka nazwa tego kraju brzmi groźnie.
- Nie poszedł- odpowiadam słabo.
- To gdzie jest?
- W bezpiecznym miejscu, jest mu tam dobrze, chociaż bardzo za wami tęskni- wyjaśnienie stare jak świat. Usłyszałam to samo w dniu śmierci mamy. On też to wie.
- Tak powiedział tata, jak urodziła się Lea. Mama wtedy umarła.
Po chwili dociera do niego straszna prawda. Jak się domyślałam, niebieskie oczka wypełniają się łzami.
- I… I nie wróci? A ten biały czarodziej, o którym każdy mówi, nie mógł by go wyleczyć?
- Nie kochanie- Eryn zarzuca mi chude rączki na szyję i moczy mi ramię swoimi łzami.
- A… Ale dlaczego?
To pytanie pada jeszcze wielokrotnie, nim Erynowi udaje się usnąć.
   Gdy odwiedzam go następnego popołudnia, dalej jest smutny, ale wydaje się pogodzony z losem. Ioreth zaopiekuje się nimi do czasu, aż wszystko się ureguluje.
   Biorę się za swoje obowiązki. Trzeba spisać mnóstwo dokumentów, które potem Faramir musi zatwierdzić. Dotyczą zwykle błahych na pozór spraw, takich jak przydział budynków mieszkalnych, czy odbudowa zniszczonych. Gdy już prawie kończę, Framir wpada do biblioteki. Nigdy nie widziałam go jeszcze tak roztargnionego.
- Co się stało?
- Co się stało? Spytaj mnie lepiej co się  NIE stało! Do miasta przybyło więcej ludzi, niż jesteśmy w stanie zakwaterować, co chwila przybywają jacyś posłańcy. Po prostu nie nadążam z ich przyjmowaniem. A, i jeszcze ludzie skarżą się, że konie chodzą samopas po ulicach.
- Konie?
- Nie Lothiriel, krowy, wiesz? Jasne, że konie!
- Ale jak to się stało?
-  A skąd ja to mam u licha ciężkiego wiedzieć? Jak by tego było mało, nie mamy bramy, a król przybywa do miasta lada dzień!
- Król tu już był i chyba wie, że brama została zniszczona. Nie będzie wymagał, byś zajął się wstawianiem nowej… Chyba…

http://24.media.tumblr.com/ea4a28d70bd18e7c693e9da19368c9e7/tumblr_mjvk6jl4FM1reyn81o4_250.gif 


- Chyba?!
- Przepraszam, nienajlepiej to zabrzmiało…
- A wiesz co jest najgorsze?
- Co?
- Że się zakochałem!
   Aż otworzyłam usta ze zdziwienia. Ma tu istne urwanie głowy i zdążył się zakochać? Chociaż jeśli wierzyć plotkom, to całował się z Eowiną w Domach Uzdrowień.
- Gratulacje! Kim ona jest?
- Powiem ci przy innej okazji. Teraz powiedz mi ,co mam zrobić z tą bramą.
- Ja się na tym nie znam, nie zaprojektuję jej. Kim ona jest?
- Powiedz mi co zrobić z bramą, a powiem, o kogo chodzi.
   Ależ on jest uparty! Odpuszczę mu, niech myśli, że dałam sobie spokój. Jeśli nie dowiem się od niego, to od Ioreth.
- Jesteś na tyle oczytany, że powinieneś się wykazać kreatywnością i coś wymyślić. A co do koni, to zwołam kilku ludzi, aby je złapali gdzieś zamknęli. Jeszcze nie wiem gdzie, ale coś wymyślę.
- Dziękuję Lothi. Co ja bym bez ciebie zrobił? Co prawda nadal nie wiem, co z tą bramą, ale dobrze, że zajmiesz się końmi.
- Nie ma sprawy- mówiąc to wstaję i kieruję się do wyjścia.
- Lothiriel… To Eowina.
Jestem już przy drzwiach, więc udaję, że nie usłyszałam, ale gdy tylko znajduję się na korytarzu, uśmiecham się do siebie.
   Wiedziałam.
__________________
W końcu mnie odblokowało. Wena przyszła w chwili, gdy miałam zacząć pisać przepraszającego posta dla Was. No cóż. Nikt nie wie, kiedy go wena dopadnie. Aktualnie częściej jestem na Czasie Króla i tam częściej pojawiają się rozdziały. Link w Moich blogach.
Miłego czytania :D

środa, 31 grudnia 2014

Początek nowej starej historii + parę słów do czytelników



   Historia Celebriany to początek mojej „kariery” jeśli chodzi o pisanie. Zawsze lubiłam  Elronda i jak pewnego razu, dawno temu, dowiedziałam się, kto był jego żoną, zaczęłam się zastanawiać, jak to z nimi było. Efektem jest pierwsza wersja The Celebriana story . Jakiś czas temu przeczytałam ponownie wszystkie rozdziały i doszłam do wniosku, że czegoś mi tam brakuje. Tym „czymś” okazał się charakter Celebriany, którego w ogóle tam nie było. Chyba jak każdy początkujący skupiłam się na akcji zamiast na osobowości. No bo nie oszukujmy się: wykreowałam Celebrianę na osóbkę roztrzepaną, słabą, mdlejącą przy byle okazji i nijaką. I taki ktoś miałby być wsparciem dla Elronda?
   Obejrzenie Bitwy Pięciu Armii tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że „skopałam” temat. A czemu? Bo Galadriela to jedna z najpotężniejszych postaci w Śródziemiu, więc córka chyba też powinna być raczej nieprzeciętna. Po za tym jak ktoś tak słaby jak moja pierwsza Celebriana może wpierać Elronda, kolejną niezwykle ważną postać?
   Chyba jeszcze nigdy nie spojrzałam na moją twórczość tak krytycznie. Ale ulżyło mi :)
   A teraz liczę na Wasze wsparcie. Mam nadzieję, że wrócicie ze mną do Trzeciej Ery i ponownie przejdziecie drogę Elronda i Celebriany. Mam nadzieję że spodoba wam się księżniczka elfów trochę inna niż ta przesłodzona niczym Taylor Swift, która użyczyła jej twarzy. 
   I na koniec mam nadzieję (nadzieja matką głupich, ale jak to mówi moja koleżanka, każda matka kocha swoje dzieci), że ten nowy, 2015 rok będzie dla Was szczęśliwy, obfitujący we wszystko co najlepsze. Tym, którzy tworzą własne dzieła, życzę weny, weny jeszcze raz weny. Czytającym cierpliwości.  A sobie, żebym dalej miała takich świetnych czytelników.
   A na koniec chcę podziękować, że jesteście ze mną już od ponad roku, że wytrzymujecie moje kryzysy twórcze i to, co wyprawiam z bohaterami. Bez was nie doprowadziłabym do końca nawet cukierkowej Celebriany. Kocham Was! :*

niedziela, 23 listopada 2014

Info

   W związku z tym, że pojawiły się aż dwa komentarze "za" (nie ukrywam, liczyłam na więcej), niedługo ruszam z nowym opowiadaniem, które wciąż powstaje w mojej głowie.
    Jakiś czas temu, pewna osoba powiedziała mi, żebym zamiast pisać Podróż do Valinoru 3 napisała coś o Eomerze. No i proszę, macie Eomera, do którego co raz bardziej się przywiązuję, ale... Ale myśląc o Eomerze myślę o Aragornie. Myśląc o Aragornie myślę o Eldarionie i Nimrodel. Myśląc o nich, myślę o ich dzieciach i... Tu właśnie dochodzę do tego, że nie zakończyłam wcale mojej kontynuacji, że coś zostało niedokończone, albo zamknięte w dość beznadziejny sposób. Chcę ostatecznie pożegnać się z Czwartą Erą i ze Śródziemiem. Jest to odległe, ale nieuniknione. I tak już czuję, że kiedyś się mi oberwie od Tolkiena za to, co wyprawiam z Ardą. ;)
   Wracając do tematu: link jest w moich blogach pod tytułem Czas Króla. Zapraszam serdecznie ;)

czwartek, 20 listopada 2014

Pytanie ;)

   Ostatnio mam wenę. Nieco w innym kierunku, niż Eomer. Jesteście zainteresowani kolejnym opowiadaniem w moim wydaniu? Wiem, że Tolkien się w grobie przewraca. To jak będzie?
odpowiedzi proszę w komentarzach ;)

Ola

sobota, 15 listopada 2014

Rozdział II



   Gdy na nią patrzę, prawie mi jej szkoda. Ale nie do końca. Jest w niej coś dziwnego. Nie potrafię tego określić. Jednak kiedy patrzę na jej zdenerwowaną sylwetkę naprawdę robi mi się jej szkoda. Wygląda jak Eowina podczas naszych dyskusji w domu. Moja siostra tak samo teatralnym gestem wyrzucała w górę ręce. Jej warkocz tak samo odbijał się od pleców emanujących świętym oburzeniem. Imrahil i Lothiriel oddalają się, przestaję słyszeć ich głosy. Nagle zdaję sobie sprawę, że jeszcze chwila, a zasnę na ulicy.
   Zasypiając myślę o Eowinie. Czy zajmą się nią tam dobrze? Nie bądź niemądry! Potem, gdy już odsuwam od siebie wątpliwości, udaje mi się zasnąć. O dziwo, nie nękają mnie tej nocy koszmary. A przecież jeszcze mogę zginąć. Przecież nic jeszcze nie jest przesądzone. Wszyscy możemy skończyć tragicznie.
   Następnego dnia, z samego rana idę do Eowiny. Jest jeszcze bardzo wcześnie, ale i tak mijam na ulicach wielu ludzi. Gdy jestem już ogrodach otaczających Domy, widzę kogoś siedzącego pod drzewem. Twarz ma ukrytą w dłoniach. Gdy słyszy moje kroki, podnosi głowę i szybko ociera łzy. To Lothiriel. Wstaje i podchodzi do mnie. Ma czerwone oczy i lekko spuchniętą twarz.
- Chodź za mną, wasza wysokość. Teoretycznie nie można jeszcze wpuszczać odwiedzających, ale może Ioreth przymknie oko.
- Dziękuję, pani. Coś się stało?
- Czemu  miałoby?
- Twoja twarz…
- A, to. Miałam ciężką noc.
-Proszę mi przerwać, jeśli będę zbyt ciekawski, ale czy to przez to wczorajsze spotkanie z księciem?
- Nie. Gdybym płakała za każdym razem, gdy się z nim pokłócę, pewnie wypłakałabym oczy.
- Więc..
Waha się. Jesteśmy już pod pokojem Eowiny.
- Nieważne- mówi w końcu i idzie w swoją stronę.
    Gdy tylko wchodzę do pokoju siostry, zapominam o całej rozmowie. Eowina walczy z zawrotami głowy i usiłuje usiąść w łóżku.
- Czy ty zwariowałaś?!
- Też miło mi cię widzieć.
- Połóż się.
- Nie. Czuję się już dobrze.
- Kobieto, prawie zginęłaś! Od śmierci dzieliły cię minuty, a  ty mi mówisz, że dobrze się czujesz?
- Tak właśnie! Nie jestem dzieckiem!
Reszta naszej rozmowy wygląda mniej więcej tak samo. W końcu pyta:
- Kiedy wyruszacie?
- Nie wiem, w każdym razie niedługo. Nie, ty nie pojedziesz- mówię szybko uprzedzając jej kolejne pytanie.  
   Słyszę kilka nieprzyjemnych słów pod swoim adresem, ale staram się nie przejmować. Całuję ją w czoło i wychodzę. Przy wyjściu natykam się na Lothiriel. Zawzięcie się z kimś kłóci. Nie krzyczy. Mówi cichym, nieco drżącym głosem. A gdyby spojrzenie mogło zabijać… Jej przeciwnik dawno byłby martwy. Jestem już daleko od drzwi, kiedy słyszę jej ociekające jadem słowa:
- Jesteś świnią bez honoru!
Mężczyzna, do którego były skierowane te słowa chwyta ją mocno za ramiona, potrząsa i popycha na drzwi. Towarzyszą temu słowa:
- I co niby miałem zrobić?! Nie jestem niańką! Mógł uważać, nie iść na wojnę, mając dwa bachory do wykarmienia!
   Zawracam. Z tego może być nieszczęście.
- Mogłeś chociaż poszukać jego przyjaciół, rodziny. Byłeś jego dowódcą! Zaczynam myśleć, że tylko z dobrego serca mego ojca!
To musiało go zaboleć, bo palce jeszcze mocniej zaciskają się na jej ramionach. Żadne z nich nie zauważa, że jestem już blisko. Ze swego miejsca widzę, że teraz to ona jest atakowana. Już nie jest tak pewna siebie. Oczy nie zabijają. Czai się w nich strach.
  Mężczyzna na ułamek sekundy odwraca się w moją stronę i rozpoznaję go. Dość nieprzyjemny typ, chociaż gdy walczy, nie można mu niczego zarzucić. Widząc mnie, momentalnie ją puszcza, kłania się i odchodzi. Lothiriel chce go uderzyć, już podniosła rękę. Łapię ją za nadgarstek i mówię cicho:
- Nie warto sobie brudzić rąk, pani- uśmiecham się, mówiąc to.
- Masz rację, wasza wysokość- odwzajemnia uśmiech. Pięknie się uśmiecha.
A potem, niepytana, mówi, o co poszło. Późno w nocy przyniesiono rannego. Właściwie spisano go na straty, bo wyglądał jak martwy. Zmarł szybko, ale zdążył powiedzieć Lothiriel o synku i córeczce. Których zostawiła mu żona. Biedaczka zmarła wydając dziewczynkę na świat. Mężczyzna dobrze wiedział, że nie przeżyje i chciał powierzyć komuś opiekę nad dziećmi. Prosił, by odszukała jego przyjaciół. I tyle, to cała spawa.
- Dlaczego w takim razie chciałaś bić tamtego człowieka?
- Oberwałby za swoje unoszenie się dumą. Uważa, że skoro został dowódcą jednostki większej, niż pięćdziesiąt osób, to każdy ma go darzyć szacunkiem. Tamten człowiek, był jego podwładnym. Myślałam, że może będzie coś wiedział, ale nie. Ale to nie to jest najgorsze. Obydwoje znamy się od dawna i świetnie wiem, czego się po sobie spodziewać. A gdy przeciwnik nie ustępuje, to mój przyjaciel- te słowa wymówiła z dziwnym wyrazem twarzy- zachowuje się tak, jak przed chwilą.
- Nic ci nie zrobił, pani?
- Dziękuję- mówi szybko.- Za to, że zdecydowałeś się zawrócić.
*  *  *
   Nadszedł czas odjazdu. Pożegnałem się z Eowiną, a teraz usiłuję wyrzucić z myśli jej twarz wyrażającą tylko jedno słowo, jedną prośbę: wróć.
Wojownicy żegnają się z miastem. Każdy robi to na swój sposób: poprawiając się w siodle, przechadzając nerwowo w tę i z powrotem, rozmawiając z kolegami. Nieliczni mają okazję pożegnać się z matką lub siostrą. Tylko Imrahil może pożegnać się z córką. Trzyma ją w objęciach, tuli do siebie, jakby chciał  ochronić przed wszystkim. W końcu całuje Lothiriel w czoło. Nadeszła kolej na braci. Żartują. Robią wszystko, by się nie martwiła.
  Po chwili nadchodzi Aragorn. Zbieramy się do wymarszu. Nagle czuję na ramieniu czyjąś dłoń. Odwracam się. To ona.
- Wasza wysokość… Wróć w jednym kawałku.
_________________
Ufff… Udało się :D

sobota, 18 października 2014

Rozdział I



   Framir umiera. Ludzie powtarzają te słowa przez cały czas. Słyszę je, kiedy biegnę ulicami Minas Tirith. Słyszę, kiedy przewracam się na mokrym bruku. Tłuką mi się w głowie, jakby chciały ją rozsadzić. Nie mieści mi się głowie to, co zrobił wuj. Co chciał zrobić Faramirowi. Nie potrafię wyrzucić z myśli tego szaleńczego błysku w jego oczach, który zauważyłam, gdy ostatnio go widziałam.
   Gdy dobiegam do Domów Uzdrowienia, jestem mokra od potu. W drzwiach stoi grupa ludzi. Ruszam w ich kierunku, ale nagle ktoś wpycha mnie w pobliskie krzewy. Wiedziona impulsem, mam już wyciągnąć nóż, kiedy nerwowy szept uświadamia mi, z kim mam do czynienia:
- Pani, tam jest twój ojciec- mówi Bergil jednocześnie zmuszając mnie do okrążenia budynku.
   Dlaczego to takie ważne? Ponieważ ojciec myśli, że siedzę „bezpiecznie” w Dol Amroth. Z tym, że teraz nigdzie nie jest naprawdę bezpiecznie. Od kilku dni śpię u Ioreth w domu.
    Gdy docieramy pod jakiś okno, Bergil  ściska pokrzepiająco moją dłoń i biegnie w stronę pobliskich domów. Przerwane przez niego na chwilę smutne myśli wracają. Zaglądam przez okno. Serce mi się ściska na widok kuzyna. To niesprawiedliwe. Najpierw Boromir, teraz on.
  Ioreth krząta się po pomieszczeniu, czasem spoglądając wyczekująco w stronę drzwi.  W głębi korytarza powstaje jakieś zamieszanie. Do pokoju wchodzi czarodziej, Strażnik, mój ojciec i osoba, której widoku nigdy chyba  nie zapomnę. Jest wysoki, ma jasne włosy, poszarzałą ze zmęczenia twarz o rysach charakterystycznych dla Rohirrimów. Ale moją uwagę najbardziej zwracają jego oczy: smutne, pełne bólu i poczucia winy. Z miejsca odgaduję, że musi to być Eomer, od kilku godzin król Rohanu. Wszyscy koncentrują swoją uwagę na Faramirze, tylko on przez moment rozgląda się po pokoju. Prawie mdleję, kiedy jego wzrok pada na okno, a tym samym na mnie.  I to wcale nie jego spojrzenie wywołało u mnie ten stan, ale świadomość, że ktoś odkrył mój sekret. Ledwo dostrzegalnie kręcę głową, wiem że mam prośbę wypisaną na twarzy. Eomer jak gdyby nigdy nic odwraca się i wychodzi z pokoju. Jak się domyślam, idzie do siostry.
   Ponownie koncentruję się na Faramirze i z szeroko otwartymi oczami patrzę, jak Strażnik go uzdrawia. I nagle dociera do mnie sens wierszyka, który Ioreth bezustannie powtarza: ręce króla uzdrawiają. Na moich oczach Faramir odzyskuje przytomność i zaczyna rozmawiać z królem. Okno jest zamknięte, więc nic nie słyszę.
   Po chwili wszyscy wychodzą, a Ioreth ukradkiem podkrada się do okna i otwiera je na oścież, żebym mogła wejść. Błyskawicznie przerzucam nogi przez parapet i wchodzę do pokoju. Podchodzę do kuzyna. Śpi, więc nic tu po mnie. Razem z Ioreth idę do kuchni. Z jej okien widzę, że ojciec opuścił już budynek, na ścieżce widać jego połyskującą zbroję. Odkąd tu jestem, zajmuję się roznoszeniem świeżej  wody po pokojach. Ioreth utrzymuje, że to niezwykle ważne zadanie, ale ja wiem, że najzwyczajniej w świecie boi się, że kogoś otruję. Bezmyślnie krążę po pokojach i dolewam wody do kubków, aż w końcu trafiam do pokoju Eowiny. Podobnie jak Faramir, śpi, a brat siedzi obok, trzyma ją za rękę. On też przysypia. Kiedy dotykam jego ramienia, zrywa się na równe nogi i wytrąca mi dzban z ręki. Naczynie z głośnym brzękiem upada na podłogę, a nasze spojrzenia równocześnie kierują się na chorą. Eowina jednak jest tak zmęczona, ze tylko układa głowę w innej pozycji i śpi dalej.
- Przepraszam- mówi, pomagając mi pozbierać kawałki naczynia.- Nawyk osoby spędzającej życie na stepie.
- Powinieneś się przespać, Wasza Wysokość. Nie pomożesz jej, siedząc tu prawie nieprzytomny.
- To samo tyczy się ciebie, pani.
Robię się ostrożna. Czy on coś wie?
- Nie jestem żadną panią- mówię pośpiesznie, chociaż wcale nie tak pewnie, jak bym chciała.
Eomer unosi brwi i uśmiecha się. Trochę złośliwie, jak na mój gust.
- Doprawdy? Myślę, że książę Imrahil by się z tym nie zgodził
Muszę mieć naprawdę dziwną minę, bo po chwili dodaje:
- Jesteś dość podobna do ojca, pani.
Gdy po chwili dochodzę do siebie, mówię już twardym zdecydowanym głosem:
- Już ci mówiłam, Wasza Wysokość, że nie jestem żadną panią! A co do księcia Imrahila, to z całą pewnością nie jest on moim ojcem.
- Lothiriel, to ty?
   To Faramir. Zapomniałam, że stoimy pod jego pokojem. Eomer podaje mi zebrane odłamki i wraca do siostry. Oczywiście nie powstrzymuje się przed obdarowaniem mnie kolejnym złośliwym uśmiechem.
   Oddaję odłamki przechodzącej dziewczynie i wchodzę do pokoju kuzyna.
- Jak się czujesz?
- Zaskakująco dobrze, ale nie daje mi spokoju, co ty tu właściwie robisz.
- Staram się nie rzucać ojcu w oczy.
Faramir śmieje się krótko, ale widzę, że nawet to go męczy.
- Szczytny cel, ale nie podoba mi się, że tu jesteś. Nie będziesz tu bezpieczna.
No nie, znowu to samo. Dlaczego on i ojciec muszą mieć takie same poglądy?
- A w Dol Amroth niby będę? Myślisz, że nie umiem o siebie zadbać?
- Tego nie powiedziałem-odpowiada i na chwilę między nami zapada cisza.- Od jak dawna tu jesteś?
- Od tygodnia, może trochę krócej.
- Domyślam się, że nie masz zamiaru przyznać się ojcu, że tu jesteś.
- I tu się mylisz. Zrobię to. Ale za chwilę.
   Rozmawiamy jeszcze przez chwilę, a potem Faramir zasypia. W wyjściu natykam się ponownie na Eomera. Razem przechodzimy przez alejkę i każde idzie w swoją stronę. Nagle, jak z pod ziemi wyrasta przede mną ojciec we własnej osobie.
- Lothiriel?!
- Ojcze spokojnie, wszystko ci wytłumaczę…
- Co ty tu robisz?!
Oglądam się za siebie. Eomer stoi kilka metrów dalej. Ze swojego miejsca widzę, że ledwo powstrzymuje śmiech. To oczywiste, że wszystko słyszał…
________________________________________
No proszę, jest rozdział pierwszy. Jakoś udało mi się go napisać :)