sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział III



  Wróć w jednym kawałku .Nie mogłam tego gorzej załatwić. Stoję na murach i patrzę, jak się oddalają. Czy kiedyś jeszcze ich zobaczę? Trzymam się myśli, że wygrają, że wszystko skończy się dobrze.
   W Minas Tirith przez kilka dni panuje niepokój. Nieliczni pozostali co chwila spoglądają na wschód. Żadnych wieści. Nerwowość udziela się i mnie. Nie mogę znaleźć sobie miejsca. Większość ludzi opuściła już Domy Uzdrowień. Została Eowina, ale najczęściej rozmawiała z Meriadokiem lub, co mnie zdziwiło, z Faramirem.
   Po jakimś czasie mój kuzyn opuszcza Domy i wraca do obowiązków. Zaczynam mu pomagać, bo z dnia na dzień miasto znowu robi się ludniejsze. Mimo, ze wojna wcale się nie skończyła, wracają kobiety starcy i dzieci. Wiele z dzieci uświadamia sobie, że ojcowie odeszli na zawsze. Matki chodzą po ulicach z zaczerwienionymi oczami i starają się normalnie funkcjonować. Są też tacy, którzy lękają się o bliskich, boją się podzielić los wdów i sierot.
   Gdy atmosfera jest tak gęsta, że prawie się w niej dusimy, przybywa posłaniec. Jestem sama, Faramir gdzieś poszedł. Gdy przekazuje mi wieści o  zwycięstwie, patrzę na niego jak na wariata.
Że niby wygraliśmy?
Przeżyjemy?!
- Mo… Możesz odejść.
- Wszystko w porządku, pani?
- Tak, tak- mówię z roztargnieniem i już mnie nie ma.
   Muszę znaleźć Faramira. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to Domy Uzdrowienia. Biegnąc przez miasto, słyszę ludzi, którzy śpiewają, śmieją się i płaczą ze szczęścia. Powoli wchodzę do  ogrodów i mało nie przewracam się na Bergilu.
- O co chodzi?
- Przysyła mnie Ioreth. Dziś rano przybyła kolejna grupa mieszkańców. Przyprowadzili ze sobą dwoje dzieci. Ioreth stwierdziła, że będziesz coś wiedzieć na ich temat.
  To muszą być dzieci tego biedaka, który zmarł na moich oczach. Nie zdążył mi nawet powiedzieć, jak mają na imię..
   Gdy docieramy do domu Ioreth, zauważam dwie szczupłe postacie. Chłopczyk jest  dość wysoki jak na swój wiek, ma ciemne włoski, a wielkie oczy są koloru nieba. Podobnie jest z jego siostrą, malutką dziewczynką, której włoski sterczą na wszystkie strony, bo są za krótkie, by zapleść je w warkocz. Nie mam wątpliwości: to są jego dzieci.
  Gdy podchodzę chłopiec pyta:
- Proszę pani, gdzie jest tata?
Coś ściska mnie za serce. Jak mam mu powiedzieć, że właśnie został sierotą i musi zająć się siostrą? Patrzę bezradnie na Ioreth, ale ona tylko kręci głową.
- Powiem ci potem, najpierw musisz coś zjeść.
- A tata zje z nami?
Nie odpowiadam. Biorę dziewczynkę na ręce i prowadzę chłopca do środka.
- Jak masz na imię?
- Eryn, a to jest Lea.  
Dzieci jedzą, aż im się uszy trzęsą. Potem prowadzę je do łóżek. Lea zasypia od razu, ale Eryn jeszcze długo wierci się, nie mogąc zasnąć.
- To prawda, co ludzie mówią?
- A co mówią?
- Że jesteśmy sierotami. To znaczy ja i Lea. A nie jesteśmy, bo tatuś żyje, tylko jest na wojnie, a jak wróci, to kupi mi konia. Obiecał.
   To jest ponad moje siły. Czemu ja się tym właściwie zajmuję? Moje miejsce jest w Dol Amroth, z daleka od następstw wojny. Mój ojciec i bracia żyją, Faramir wyzdrowiał, więc czemu przejmuję się jakąś dwójką maluchów, które los potraktował, jak potraktował?
   Bo sama wielokrotnie mogłam być na ich miejscu. Mamy coś wspólnego: wiemy, jak to jest żyć bez matki, z samym ojcem. Ale im nawet ojca odebrano.
   Tylko dlaczego ja mam informować pięciolatka, że jego tata nie wróci, że nie kupi mu konia, że nie zabierze do domu?
   Bo jego ojciec prosił mnie, abym zajęła się nimi. Dlatego siadam i biorę Eryna na kolana. Patrzy na mnie wielkimi, niebieskimi oczyma. Odpędzam myśl, że za chwilę wypełnią się łzami. Przytulam go do siebie, kładzie mi główkę na ramieniu. Ioreth staje w drzwiach patrzy na mnie ze współczuciem. Wzrokiem proszę ją, aby wyszła.
- Erynie… Twój tata nie wróci.
- Wróci. Obiecał.
- Bardzo chciał, ale nie mógł.
- Tak, bo poszedł pod Mordor- nawet w ustach dziecka nazwa tego kraju brzmi groźnie.
- Nie poszedł- odpowiadam słabo.
- To gdzie jest?
- W bezpiecznym miejscu, jest mu tam dobrze, chociaż bardzo za wami tęskni- wyjaśnienie stare jak świat. Usłyszałam to samo w dniu śmierci mamy. On też to wie.
- Tak powiedział tata, jak urodziła się Lea. Mama wtedy umarła.
Po chwili dociera do niego straszna prawda. Jak się domyślałam, niebieskie oczka wypełniają się łzami.
- I… I nie wróci? A ten biały czarodziej, o którym każdy mówi, nie mógł by go wyleczyć?
- Nie kochanie- Eryn zarzuca mi chude rączki na szyję i moczy mi ramię swoimi łzami.
- A… Ale dlaczego?
To pytanie pada jeszcze wielokrotnie, nim Erynowi udaje się usnąć.
   Gdy odwiedzam go następnego popołudnia, dalej jest smutny, ale wydaje się pogodzony z losem. Ioreth zaopiekuje się nimi do czasu, aż wszystko się ureguluje.
   Biorę się za swoje obowiązki. Trzeba spisać mnóstwo dokumentów, które potem Faramir musi zatwierdzić. Dotyczą zwykle błahych na pozór spraw, takich jak przydział budynków mieszkalnych, czy odbudowa zniszczonych. Gdy już prawie kończę, Framir wpada do biblioteki. Nigdy nie widziałam go jeszcze tak roztargnionego.
- Co się stało?
- Co się stało? Spytaj mnie lepiej co się  NIE stało! Do miasta przybyło więcej ludzi, niż jesteśmy w stanie zakwaterować, co chwila przybywają jacyś posłańcy. Po prostu nie nadążam z ich przyjmowaniem. A, i jeszcze ludzie skarżą się, że konie chodzą samopas po ulicach.
- Konie?
- Nie Lothiriel, krowy, wiesz? Jasne, że konie!
- Ale jak to się stało?
-  A skąd ja to mam u licha ciężkiego wiedzieć? Jak by tego było mało, nie mamy bramy, a król przybywa do miasta lada dzień!
- Król tu już był i chyba wie, że brama została zniszczona. Nie będzie wymagał, byś zajął się wstawianiem nowej… Chyba…

http://24.media.tumblr.com/ea4a28d70bd18e7c693e9da19368c9e7/tumblr_mjvk6jl4FM1reyn81o4_250.gif 


- Chyba?!
- Przepraszam, nienajlepiej to zabrzmiało…
- A wiesz co jest najgorsze?
- Co?
- Że się zakochałem!
   Aż otworzyłam usta ze zdziwienia. Ma tu istne urwanie głowy i zdążył się zakochać? Chociaż jeśli wierzyć plotkom, to całował się z Eowiną w Domach Uzdrowień.
- Gratulacje! Kim ona jest?
- Powiem ci przy innej okazji. Teraz powiedz mi ,co mam zrobić z tą bramą.
- Ja się na tym nie znam, nie zaprojektuję jej. Kim ona jest?
- Powiedz mi co zrobić z bramą, a powiem, o kogo chodzi.
   Ależ on jest uparty! Odpuszczę mu, niech myśli, że dałam sobie spokój. Jeśli nie dowiem się od niego, to od Ioreth.
- Jesteś na tyle oczytany, że powinieneś się wykazać kreatywnością i coś wymyślić. A co do koni, to zwołam kilku ludzi, aby je złapali gdzieś zamknęli. Jeszcze nie wiem gdzie, ale coś wymyślę.
- Dziękuję Lothi. Co ja bym bez ciebie zrobił? Co prawda nadal nie wiem, co z tą bramą, ale dobrze, że zajmiesz się końmi.
- Nie ma sprawy- mówiąc to wstaję i kieruję się do wyjścia.
- Lothiriel… To Eowina.
Jestem już przy drzwiach, więc udaję, że nie usłyszałam, ale gdy tylko znajduję się na korytarzu, uśmiecham się do siebie.
   Wiedziałam.
__________________
W końcu mnie odblokowało. Wena przyszła w chwili, gdy miałam zacząć pisać przepraszającego posta dla Was. No cóż. Nikt nie wie, kiedy go wena dopadnie. Aktualnie częściej jestem na Czasie Króla i tam częściej pojawiają się rozdziały. Link w Moich blogach.
Miłego czytania :D