środa, 31 grudnia 2014

Początek nowej starej historii + parę słów do czytelników



   Historia Celebriany to początek mojej „kariery” jeśli chodzi o pisanie. Zawsze lubiłam  Elronda i jak pewnego razu, dawno temu, dowiedziałam się, kto był jego żoną, zaczęłam się zastanawiać, jak to z nimi było. Efektem jest pierwsza wersja The Celebriana story . Jakiś czas temu przeczytałam ponownie wszystkie rozdziały i doszłam do wniosku, że czegoś mi tam brakuje. Tym „czymś” okazał się charakter Celebriany, którego w ogóle tam nie było. Chyba jak każdy początkujący skupiłam się na akcji zamiast na osobowości. No bo nie oszukujmy się: wykreowałam Celebrianę na osóbkę roztrzepaną, słabą, mdlejącą przy byle okazji i nijaką. I taki ktoś miałby być wsparciem dla Elronda?
   Obejrzenie Bitwy Pięciu Armii tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że „skopałam” temat. A czemu? Bo Galadriela to jedna z najpotężniejszych postaci w Śródziemiu, więc córka chyba też powinna być raczej nieprzeciętna. Po za tym jak ktoś tak słaby jak moja pierwsza Celebriana może wpierać Elronda, kolejną niezwykle ważną postać?
   Chyba jeszcze nigdy nie spojrzałam na moją twórczość tak krytycznie. Ale ulżyło mi :)
   A teraz liczę na Wasze wsparcie. Mam nadzieję, że wrócicie ze mną do Trzeciej Ery i ponownie przejdziecie drogę Elronda i Celebriany. Mam nadzieję że spodoba wam się księżniczka elfów trochę inna niż ta przesłodzona niczym Taylor Swift, która użyczyła jej twarzy. 
   I na koniec mam nadzieję (nadzieja matką głupich, ale jak to mówi moja koleżanka, każda matka kocha swoje dzieci), że ten nowy, 2015 rok będzie dla Was szczęśliwy, obfitujący we wszystko co najlepsze. Tym, którzy tworzą własne dzieła, życzę weny, weny jeszcze raz weny. Czytającym cierpliwości.  A sobie, żebym dalej miała takich świetnych czytelników.
   A na koniec chcę podziękować, że jesteście ze mną już od ponad roku, że wytrzymujecie moje kryzysy twórcze i to, co wyprawiam z bohaterami. Bez was nie doprowadziłabym do końca nawet cukierkowej Celebriany. Kocham Was! :*

niedziela, 23 listopada 2014

Info

   W związku z tym, że pojawiły się aż dwa komentarze "za" (nie ukrywam, liczyłam na więcej), niedługo ruszam z nowym opowiadaniem, które wciąż powstaje w mojej głowie.
    Jakiś czas temu, pewna osoba powiedziała mi, żebym zamiast pisać Podróż do Valinoru 3 napisała coś o Eomerze. No i proszę, macie Eomera, do którego co raz bardziej się przywiązuję, ale... Ale myśląc o Eomerze myślę o Aragornie. Myśląc o Aragornie myślę o Eldarionie i Nimrodel. Myśląc o nich, myślę o ich dzieciach i... Tu właśnie dochodzę do tego, że nie zakończyłam wcale mojej kontynuacji, że coś zostało niedokończone, albo zamknięte w dość beznadziejny sposób. Chcę ostatecznie pożegnać się z Czwartą Erą i ze Śródziemiem. Jest to odległe, ale nieuniknione. I tak już czuję, że kiedyś się mi oberwie od Tolkiena za to, co wyprawiam z Ardą. ;)
   Wracając do tematu: link jest w moich blogach pod tytułem Czas Króla. Zapraszam serdecznie ;)

czwartek, 20 listopada 2014

Pytanie ;)

   Ostatnio mam wenę. Nieco w innym kierunku, niż Eomer. Jesteście zainteresowani kolejnym opowiadaniem w moim wydaniu? Wiem, że Tolkien się w grobie przewraca. To jak będzie?
odpowiedzi proszę w komentarzach ;)

Ola

sobota, 15 listopada 2014

Rozdział II



   Gdy na nią patrzę, prawie mi jej szkoda. Ale nie do końca. Jest w niej coś dziwnego. Nie potrafię tego określić. Jednak kiedy patrzę na jej zdenerwowaną sylwetkę naprawdę robi mi się jej szkoda. Wygląda jak Eowina podczas naszych dyskusji w domu. Moja siostra tak samo teatralnym gestem wyrzucała w górę ręce. Jej warkocz tak samo odbijał się od pleców emanujących świętym oburzeniem. Imrahil i Lothiriel oddalają się, przestaję słyszeć ich głosy. Nagle zdaję sobie sprawę, że jeszcze chwila, a zasnę na ulicy.
   Zasypiając myślę o Eowinie. Czy zajmą się nią tam dobrze? Nie bądź niemądry! Potem, gdy już odsuwam od siebie wątpliwości, udaje mi się zasnąć. O dziwo, nie nękają mnie tej nocy koszmary. A przecież jeszcze mogę zginąć. Przecież nic jeszcze nie jest przesądzone. Wszyscy możemy skończyć tragicznie.
   Następnego dnia, z samego rana idę do Eowiny. Jest jeszcze bardzo wcześnie, ale i tak mijam na ulicach wielu ludzi. Gdy jestem już ogrodach otaczających Domy, widzę kogoś siedzącego pod drzewem. Twarz ma ukrytą w dłoniach. Gdy słyszy moje kroki, podnosi głowę i szybko ociera łzy. To Lothiriel. Wstaje i podchodzi do mnie. Ma czerwone oczy i lekko spuchniętą twarz.
- Chodź za mną, wasza wysokość. Teoretycznie nie można jeszcze wpuszczać odwiedzających, ale może Ioreth przymknie oko.
- Dziękuję, pani. Coś się stało?
- Czemu  miałoby?
- Twoja twarz…
- A, to. Miałam ciężką noc.
-Proszę mi przerwać, jeśli będę zbyt ciekawski, ale czy to przez to wczorajsze spotkanie z księciem?
- Nie. Gdybym płakała za każdym razem, gdy się z nim pokłócę, pewnie wypłakałabym oczy.
- Więc..
Waha się. Jesteśmy już pod pokojem Eowiny.
- Nieważne- mówi w końcu i idzie w swoją stronę.
    Gdy tylko wchodzę do pokoju siostry, zapominam o całej rozmowie. Eowina walczy z zawrotami głowy i usiłuje usiąść w łóżku.
- Czy ty zwariowałaś?!
- Też miło mi cię widzieć.
- Połóż się.
- Nie. Czuję się już dobrze.
- Kobieto, prawie zginęłaś! Od śmierci dzieliły cię minuty, a  ty mi mówisz, że dobrze się czujesz?
- Tak właśnie! Nie jestem dzieckiem!
Reszta naszej rozmowy wygląda mniej więcej tak samo. W końcu pyta:
- Kiedy wyruszacie?
- Nie wiem, w każdym razie niedługo. Nie, ty nie pojedziesz- mówię szybko uprzedzając jej kolejne pytanie.  
   Słyszę kilka nieprzyjemnych słów pod swoim adresem, ale staram się nie przejmować. Całuję ją w czoło i wychodzę. Przy wyjściu natykam się na Lothiriel. Zawzięcie się z kimś kłóci. Nie krzyczy. Mówi cichym, nieco drżącym głosem. A gdyby spojrzenie mogło zabijać… Jej przeciwnik dawno byłby martwy. Jestem już daleko od drzwi, kiedy słyszę jej ociekające jadem słowa:
- Jesteś świnią bez honoru!
Mężczyzna, do którego były skierowane te słowa chwyta ją mocno za ramiona, potrząsa i popycha na drzwi. Towarzyszą temu słowa:
- I co niby miałem zrobić?! Nie jestem niańką! Mógł uważać, nie iść na wojnę, mając dwa bachory do wykarmienia!
   Zawracam. Z tego może być nieszczęście.
- Mogłeś chociaż poszukać jego przyjaciół, rodziny. Byłeś jego dowódcą! Zaczynam myśleć, że tylko z dobrego serca mego ojca!
To musiało go zaboleć, bo palce jeszcze mocniej zaciskają się na jej ramionach. Żadne z nich nie zauważa, że jestem już blisko. Ze swego miejsca widzę, że teraz to ona jest atakowana. Już nie jest tak pewna siebie. Oczy nie zabijają. Czai się w nich strach.
  Mężczyzna na ułamek sekundy odwraca się w moją stronę i rozpoznaję go. Dość nieprzyjemny typ, chociaż gdy walczy, nie można mu niczego zarzucić. Widząc mnie, momentalnie ją puszcza, kłania się i odchodzi. Lothiriel chce go uderzyć, już podniosła rękę. Łapię ją za nadgarstek i mówię cicho:
- Nie warto sobie brudzić rąk, pani- uśmiecham się, mówiąc to.
- Masz rację, wasza wysokość- odwzajemnia uśmiech. Pięknie się uśmiecha.
A potem, niepytana, mówi, o co poszło. Późno w nocy przyniesiono rannego. Właściwie spisano go na straty, bo wyglądał jak martwy. Zmarł szybko, ale zdążył powiedzieć Lothiriel o synku i córeczce. Których zostawiła mu żona. Biedaczka zmarła wydając dziewczynkę na świat. Mężczyzna dobrze wiedział, że nie przeżyje i chciał powierzyć komuś opiekę nad dziećmi. Prosił, by odszukała jego przyjaciół. I tyle, to cała spawa.
- Dlaczego w takim razie chciałaś bić tamtego człowieka?
- Oberwałby za swoje unoszenie się dumą. Uważa, że skoro został dowódcą jednostki większej, niż pięćdziesiąt osób, to każdy ma go darzyć szacunkiem. Tamten człowiek, był jego podwładnym. Myślałam, że może będzie coś wiedział, ale nie. Ale to nie to jest najgorsze. Obydwoje znamy się od dawna i świetnie wiem, czego się po sobie spodziewać. A gdy przeciwnik nie ustępuje, to mój przyjaciel- te słowa wymówiła z dziwnym wyrazem twarzy- zachowuje się tak, jak przed chwilą.
- Nic ci nie zrobił, pani?
- Dziękuję- mówi szybko.- Za to, że zdecydowałeś się zawrócić.
*  *  *
   Nadszedł czas odjazdu. Pożegnałem się z Eowiną, a teraz usiłuję wyrzucić z myśli jej twarz wyrażającą tylko jedno słowo, jedną prośbę: wróć.
Wojownicy żegnają się z miastem. Każdy robi to na swój sposób: poprawiając się w siodle, przechadzając nerwowo w tę i z powrotem, rozmawiając z kolegami. Nieliczni mają okazję pożegnać się z matką lub siostrą. Tylko Imrahil może pożegnać się z córką. Trzyma ją w objęciach, tuli do siebie, jakby chciał  ochronić przed wszystkim. W końcu całuje Lothiriel w czoło. Nadeszła kolej na braci. Żartują. Robią wszystko, by się nie martwiła.
  Po chwili nadchodzi Aragorn. Zbieramy się do wymarszu. Nagle czuję na ramieniu czyjąś dłoń. Odwracam się. To ona.
- Wasza wysokość… Wróć w jednym kawałku.
_________________
Ufff… Udało się :D

sobota, 18 października 2014

Rozdział I



   Framir umiera. Ludzie powtarzają te słowa przez cały czas. Słyszę je, kiedy biegnę ulicami Minas Tirith. Słyszę, kiedy przewracam się na mokrym bruku. Tłuką mi się w głowie, jakby chciały ją rozsadzić. Nie mieści mi się głowie to, co zrobił wuj. Co chciał zrobić Faramirowi. Nie potrafię wyrzucić z myśli tego szaleńczego błysku w jego oczach, który zauważyłam, gdy ostatnio go widziałam.
   Gdy dobiegam do Domów Uzdrowienia, jestem mokra od potu. W drzwiach stoi grupa ludzi. Ruszam w ich kierunku, ale nagle ktoś wpycha mnie w pobliskie krzewy. Wiedziona impulsem, mam już wyciągnąć nóż, kiedy nerwowy szept uświadamia mi, z kim mam do czynienia:
- Pani, tam jest twój ojciec- mówi Bergil jednocześnie zmuszając mnie do okrążenia budynku.
   Dlaczego to takie ważne? Ponieważ ojciec myśli, że siedzę „bezpiecznie” w Dol Amroth. Z tym, że teraz nigdzie nie jest naprawdę bezpiecznie. Od kilku dni śpię u Ioreth w domu.
    Gdy docieramy pod jakiś okno, Bergil  ściska pokrzepiająco moją dłoń i biegnie w stronę pobliskich domów. Przerwane przez niego na chwilę smutne myśli wracają. Zaglądam przez okno. Serce mi się ściska na widok kuzyna. To niesprawiedliwe. Najpierw Boromir, teraz on.
  Ioreth krząta się po pomieszczeniu, czasem spoglądając wyczekująco w stronę drzwi.  W głębi korytarza powstaje jakieś zamieszanie. Do pokoju wchodzi czarodziej, Strażnik, mój ojciec i osoba, której widoku nigdy chyba  nie zapomnę. Jest wysoki, ma jasne włosy, poszarzałą ze zmęczenia twarz o rysach charakterystycznych dla Rohirrimów. Ale moją uwagę najbardziej zwracają jego oczy: smutne, pełne bólu i poczucia winy. Z miejsca odgaduję, że musi to być Eomer, od kilku godzin król Rohanu. Wszyscy koncentrują swoją uwagę na Faramirze, tylko on przez moment rozgląda się po pokoju. Prawie mdleję, kiedy jego wzrok pada na okno, a tym samym na mnie.  I to wcale nie jego spojrzenie wywołało u mnie ten stan, ale świadomość, że ktoś odkrył mój sekret. Ledwo dostrzegalnie kręcę głową, wiem że mam prośbę wypisaną na twarzy. Eomer jak gdyby nigdy nic odwraca się i wychodzi z pokoju. Jak się domyślam, idzie do siostry.
   Ponownie koncentruję się na Faramirze i z szeroko otwartymi oczami patrzę, jak Strażnik go uzdrawia. I nagle dociera do mnie sens wierszyka, który Ioreth bezustannie powtarza: ręce króla uzdrawiają. Na moich oczach Faramir odzyskuje przytomność i zaczyna rozmawiać z królem. Okno jest zamknięte, więc nic nie słyszę.
   Po chwili wszyscy wychodzą, a Ioreth ukradkiem podkrada się do okna i otwiera je na oścież, żebym mogła wejść. Błyskawicznie przerzucam nogi przez parapet i wchodzę do pokoju. Podchodzę do kuzyna. Śpi, więc nic tu po mnie. Razem z Ioreth idę do kuchni. Z jej okien widzę, że ojciec opuścił już budynek, na ścieżce widać jego połyskującą zbroję. Odkąd tu jestem, zajmuję się roznoszeniem świeżej  wody po pokojach. Ioreth utrzymuje, że to niezwykle ważne zadanie, ale ja wiem, że najzwyczajniej w świecie boi się, że kogoś otruję. Bezmyślnie krążę po pokojach i dolewam wody do kubków, aż w końcu trafiam do pokoju Eowiny. Podobnie jak Faramir, śpi, a brat siedzi obok, trzyma ją za rękę. On też przysypia. Kiedy dotykam jego ramienia, zrywa się na równe nogi i wytrąca mi dzban z ręki. Naczynie z głośnym brzękiem upada na podłogę, a nasze spojrzenia równocześnie kierują się na chorą. Eowina jednak jest tak zmęczona, ze tylko układa głowę w innej pozycji i śpi dalej.
- Przepraszam- mówi, pomagając mi pozbierać kawałki naczynia.- Nawyk osoby spędzającej życie na stepie.
- Powinieneś się przespać, Wasza Wysokość. Nie pomożesz jej, siedząc tu prawie nieprzytomny.
- To samo tyczy się ciebie, pani.
Robię się ostrożna. Czy on coś wie?
- Nie jestem żadną panią- mówię pośpiesznie, chociaż wcale nie tak pewnie, jak bym chciała.
Eomer unosi brwi i uśmiecha się. Trochę złośliwie, jak na mój gust.
- Doprawdy? Myślę, że książę Imrahil by się z tym nie zgodził
Muszę mieć naprawdę dziwną minę, bo po chwili dodaje:
- Jesteś dość podobna do ojca, pani.
Gdy po chwili dochodzę do siebie, mówię już twardym zdecydowanym głosem:
- Już ci mówiłam, Wasza Wysokość, że nie jestem żadną panią! A co do księcia Imrahila, to z całą pewnością nie jest on moim ojcem.
- Lothiriel, to ty?
   To Faramir. Zapomniałam, że stoimy pod jego pokojem. Eomer podaje mi zebrane odłamki i wraca do siostry. Oczywiście nie powstrzymuje się przed obdarowaniem mnie kolejnym złośliwym uśmiechem.
   Oddaję odłamki przechodzącej dziewczynie i wchodzę do pokoju kuzyna.
- Jak się czujesz?
- Zaskakująco dobrze, ale nie daje mi spokoju, co ty tu właściwie robisz.
- Staram się nie rzucać ojcu w oczy.
Faramir śmieje się krótko, ale widzę, że nawet to go męczy.
- Szczytny cel, ale nie podoba mi się, że tu jesteś. Nie będziesz tu bezpieczna.
No nie, znowu to samo. Dlaczego on i ojciec muszą mieć takie same poglądy?
- A w Dol Amroth niby będę? Myślisz, że nie umiem o siebie zadbać?
- Tego nie powiedziałem-odpowiada i na chwilę między nami zapada cisza.- Od jak dawna tu jesteś?
- Od tygodnia, może trochę krócej.
- Domyślam się, że nie masz zamiaru przyznać się ojcu, że tu jesteś.
- I tu się mylisz. Zrobię to. Ale za chwilę.
   Rozmawiamy jeszcze przez chwilę, a potem Faramir zasypia. W wyjściu natykam się ponownie na Eomera. Razem przechodzimy przez alejkę i każde idzie w swoją stronę. Nagle, jak z pod ziemi wyrasta przede mną ojciec we własnej osobie.
- Lothiriel?!
- Ojcze spokojnie, wszystko ci wytłumaczę…
- Co ty tu robisz?!
Oglądam się za siebie. Eomer stoi kilka metrów dalej. Ze swojego miejsca widzę, że ledwo powstrzymuje śmiech. To oczywiste, że wszystko słyszał…
________________________________________
No proszę, jest rozdział pierwszy. Jakoś udało mi się go napisać :)

niedziela, 21 września 2014

Prolog ( część II )



Wiecie, jak to jest, stracić bliską osobę, pozbierać się po jej śmierci i patrzeć, jak odchodzi kolejna? Przeżyłem to dwa razy. Najpierw odeszli rodzice, potem wuj Theoden i Theodred. Jestem wojownikiem i nie raz widziałem śmierć. Ale co innego patrzeć na śmierć człowieka, którego nawet się nie znało, a co innego  słuchać ostatnich słów osoby, która była dla ciebie jak ojciec. To nie takie proste poczuć na sobie odpowiedzialność za całe państwo, nie wiedząc, czy się wróci z wojny
  Nie jest tak łatwo iść pod Mordor, zostawiając w niemal obcym mieście chorą siostrę…
  Nie, żeby pod Mordor kiedykolwiek było łatwo iść.
   To tyle, jeśli chodzi o mnie. Wojownik powinien zawsze mówić krótko, zwięźle i na temat. Chyba spełniłem ten warunek.
   Zapomniałbym. Na imię mi Eomer.
______________________________________________
Jak widzicie, Eomer nie jest zbyt rozmowny, ale to tylko na razie. Za jakiś czas pojawi się rozdział pierwszy ;)

sobota, 12 lipca 2014

Prolog ( część I )



   Kiedy ludzie mnie poznają, oczekują głupiutkiej dziewczyny, której w głowie nic poza szpilkami do włosów i sukienkami. Są bardzo zdziwieni, gdy okazuje się, że wiem całkiem sporo o sytuacji politycznej kraju i znam imiona większości dowódców.
   Wiem, powinnam być rozpieszczoną panienką. Mam w końcu ku temu aż trzy powody. Po pierwsze: jestem najmłodszym dzieckiem w rodzinie. Po drugie: jestem „córeczką tatusia”, ale to tylko w mniemaniu osób postronnych. Relacje miedzy mną, a ojcem są raczej chłodne. Nigdy nie miał czasu się mną zajmować. Po trzecie: jestem księżniczką Dol Amroth, a co za tym idzie, powinnam mieć wszystko, czego zapragnę, prawda? Tu się do końca z ojcem nie zrozumieliśmy. Kiedy odeszła moja mama, natychmiast otoczył mnie cały sztab nianiek i służących. Miałam bawić się z dobrze urodzonymi dziewczynkami i wyglądać na szczęśliwą. Doceniam starania taty, ale jeśli myślał, że otoczenie małych idiotek, których głupota wzrastała z dnia na dzień mnie uszczęśliwi, to chyba mnie nie zna nic a nic.
    Pewnie dlatego mając dziesięć lat wymknęłam się do ogrodów i poznałam córkę ogrodnika, Tanyę. Ledwo mnie wtedy było widać zza koronek i falbanek, ale ona i tak mnie polubiła. Z wzajemnością. Po pewnym czasie pociągnęłam za kilka sznurków i całego tego głośnego, jaskrawego tłumu pozostała Tanya i dwie służące, które najmniej mnie denerwowały.
  Teraz mam dwadzieścia lat, Tanya za miesiąc skończyłaby dwadzieścia jeden. Jestem wysoka, ale nie na tyle, by w przeszłości  patrzeć na moją przyjaciółkę z góry. Niewiele osób  mogło to robić, bo Tanya musiała schylać się w niektórych drzwiach. Mam długie, proste, ciemnobrązowe włosy oraz orzechowe oczy, co przy kręconych blond włosach i niebieskich oczach Tanyi wyglądało dość pospolicie. Zazdrościłam jej urody, ale kiedy jej to mówiłam, patrzyła na mnie jak na wariatkę.
  Teraz Tanyi już ze mną nie ma. Spadła z drzewa i złamała kark. To aż śmieszne, że córka ogrodnika, czyli dziewczyna, która od pierwszych lat życia zrywała jabłka z tego wysokiego drzewa zginęła w ten sposób. Chyba już zawsze będę widziała jej bladą twarz, szeroko otwarte oczy i usta. To się stało prawie rok temu. W jej dwudzieste urodziny. Po tym wydarzeniu spoważniałam. Wiem jedno: tylko dzięki Tanyi nie stałam się rozpieszczoną pannicą, czego wszyscy oczekują.  
    Przejęłam część obowiązków ojca. Podejmuję gości, przyjmuję posłańców, jeśli trzeba, sama jadę z jakąś wiadomością do Minas Tirith. Ojciec wie, że nie dam się zabić, bo chwile spędzone na obserwowaniu ćwiczeń moich braci nie poszły na marne. Jestem szybka, mogę biec kilka godzin w jednakowym tempie, chociaż nikt nie wie, skąd w mnie tyle siły.
   Teraz wiecie już o mnie wszystko. Wszystko, oprócz mojego imienia. Chyba się już z resztą domyśliliście, że na imię mi Lothiriel.
 __________________________________________
   To pierwsza część prologu. Mam nadzieję, że drugą uda mi się opublikować w przyszłym tygodniu ;)


Tanya